Będzie mniej znaków

www.auto-swiat.pl/1-zbedne-znaki-sprawdzamy-czy-mniej-znakow-drogowych-oznacza-wieksze-bezpieczenstwo

na kilometrowym odcinku ulicy w Warszawie pokazuje, że jest ich około dwa razy więcej niż na podobnej ulicy w czeskim Brnie

Prawdziwym przekleństwem polskich dróg są jednak ograniczenia prędkości wprowadzane na zasadzie pełnej dowolności. Wśród ekspertów od bezpieczeństwa ruchu drogowego od lat krąży ponury dowcip o najczęstszym uzasadnieniu ograniczenia prędkości do 40 km/h w środku małej wioski, bo… „sołtysowi psa przejechali”.

„Wnioski o ograniczenia prędkości są zatwierdzane automatycznie, bo przecież w Polsce każdy zna się na ruchu drogowym i wie, że od tego będzie bezpieczniej” – dodaje sarkastycznie Marek Wierzchowski. Co gorsza, raz ustawione ograniczenie, będące na przykład reakcją na pojedynczy wypadek z ofiarami śmiertelnymi, bardzo rzadko jest likwidowane. Dlaczego? Tego już nikt nie chce powiedzieć oficjalnie, ale wygląda na to, że urzędnicy po prostu boją się wziąć odpowiedzialność za takie decyzje.

Przykładem może być kilkumiesięczna walka warszawskiej policji o podniesienie dopuszczalnej prędkości na dwóch stołecznych przelotówkach (Trasy Siekierkowska i Łazienkowska), które swoimi parametrami – dwa razy po trzy pasy ruchu oraz skrzyżowania bezkolizyjne – w niczym nie ustępują drogom ekspresowym. Urzędnicy miejscy nie chcieli przyjąć do wiadomości, że podniesienie ograniczenia z 60 i 70 km/h do 80 km/h nie spowoduje regularnych karamboli, bo przecież kierowcy i tak najczęściej jeżdżą tam nawet 100-110 km/h.

Czyli taka jest metodologia ustanawiania ograniczeń – nie ze względu na niebezpieczeństwo czy hałas, tylko „bo tak i to ja tu jestem urzędnikiem”. Czy kogoś to zaskoczyło?



Habudzik napisał:

27.07.2007r. – „Jestem zasranym głupkiem i co z tego ???”

www.youtube.com/results?search_query=fotoradar+stra%C5%BC+miejska